18 października obchodzono w Kościele katolickim wspomnienie św. Łukasza, patrona służby zdrowia. Z tej okazji rozmawialiśmy z ks. Piotrem Woźniakiem, kapelanem krotoszyńskiego szpitala.
Pracuje ksiądz w naszym szpitalu od 6 lat. Na czym polega bycie kapelanem?
Na pracy z chorymi, na gotowości bycia z nimi. Bo ludzie w szpitalu potrzebują spotkań z księdzem. Szczególnie – ludzie wierzący. Trzeba być zawsze gotowym, aby do nich pójść i – to jest niezwykle ważne - mieć czas dla chorych. Zauważyłem, że chorzy czekają na te wizyty, nieraz rozmawiają z sobą, czy ksiądz dzisiaj do nich przyjdzie.
Nawet jeśli moja wizyta na danej sali jest krótka, gdy udzielam komunii św., to ma ona duże znaczenie dla pacjentów. Chorzy wiedzą, że ksiądz przychodzi, jest obecny, pamięta o nich, w jakiś sposób towarzyszy im podczas pobytu w szpitalu.
Jako kapelan odprawiam msze św. w kaplicach w szpitalu przy ul. Mickiewicza oraz w Zakładzie Opieki Paliatywnej przy ul. Bolewskiego. Z komunią św. odwiedzam też chorych na wszystkich oddziałach. Można też poprosić o spowiedź czy sakrament namaszczenia chorych.
Bycie w gotowości, to także taka dyspozycyjność, że można zostać wezwanym do chorego w nocy?
Zdarzają się takie sytuacje. Zwłaszcza w momentach, gdy pacjent z zagrożeniem życia, albo z nagłym pogorszeniem się jego stanu zdrowia trafia do szpitala. Przede wszystkim na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Bywają też takie wezwania, gdy raptownie pogarsza się stan pacjenta na oddziale. Wtedy jak najszybciej przyjeżdżam do szpitala.
Współczesna medycyna zakłada, że w procesie zdrowienia ważny, oprócz właściwego leczenia, jest także aspekt psychologiczny i duchowy.
Mogę to potwierdzić. Często doświadczam niesamowitych rzeczy. Gdy przychodzę do chorego z komunią św., który jest nieprzytomny i rodzina mówi mi, że nie z nim żadnego kontaktu. To samo potwierdza personel medyczny. Podchodzę do takiej osoby i głośno mówię: Jestem ksiądz Piotr, przychodzę z sakramentami, czy chce Pani lub Pan przyjąć komunię? I te osoby często odpowiadają: Tak, chcę.
Do szpitala trafiają chorzy w rożnych trudnych sytuacjach, nieraz krańcowych po względem psychicznym. Wiadomość o poważnej chorobie czy konsekwencje wypadku któremu ulegli wywracają ich dotychczasowe życie do góry nogami. Nie zgadzają się na to. Co im ksiądz wtedy mówi?
Każdy z nas ma różną wrażliwość, inaczej reagujemy na cierpienie. Niektórzy pytają wprost, dlaczego spotkało ich takie nieszczęście? Inni - nic nie mówią. Są załamani, zamknięci w sobie, wycofani. Nie ma jednej, prostej recepty, jak mogę im pomóc i pocieszyć. Do każdego trzeba podchodzić indywidualnie.
Ja przychodzę i po prostu jestem. Jeśli dana osoba chce porozmawiać, otworzyć się, opowiedzieć o swoim nieszczęściu i cierpieniu, jestem do jej dyspozycji. Wysłuchanie chorego jest niejednokrotnie o wiele ważniejsze niż to, co mu się powie. Trzeba też rozeznać, ile dany człowiek potrzebuje czasu. Niekiedy wystarczy naprawdę krótka rozmowa. Jeśli ktoś potrzebuje dłuższego spotkania, siadam, rozmawiamy, staram się nie spieszyć.
Jestem z osobami potrzebującymi duchowego wsparcia, modlitwy, towarzyszę im w tych sytuacjach, staram się jednak zbytnio nie wchodzić w ich świat. Z mojego doświadczenia wynika, że istotne znaczenie dla chorego ma wówczas kontakt z osobami bliskimi. Uczestnicząc w takich sytuacjach, nie chcę jednak tym ludziom przeszkadzać.
Od początku mojej pracy w szpitalu, przyświeca mi najważniejszy cel: szanuję każdą osobę, to jest dla mnie fundamentalne. Bez względu na to, czy ten człowiek jest wierzący czy niewierzący, starszy czy młody, świadomy czy nieprzytomny.
Trudnych i dramatycznych rozmów było już naprawdę sporo. I to nie tylko z chorymi, ale również z członkami ich rodzin. Zdarza się, że rodziny są bardziej zdruzgotane stanem swoich bliskich, niż sami chory. Ktoś swoją chorobę przeżywa w spokoju, a rodzina nie potrafi tego zaakceptować.
Szpital jest miejscem, gdzie ludzie się nawracają?
Zdarza się, że dla osób mających jakieś problemy z wiarą, swoją tożsamością człowieka wierzącego, pobyt w szpitalu jest pewnego rodzaju punktem zwrotnym. Wracają na drogę wiary, modlitwy, przyjmowania sakramentów. Proszą o spowiedź.
Czas przeżywania choroby niejednokrotnie jest momentem powrotu do Pana Boga. Nie wiem, co dzieje się dalej z tymi ludźmi, jak toczy się ich życie po wyjściu ze szpitala. Ale pobyt w szpitalu jest dla nich spotkaniem z nadzieją, która pochodzi od Pana Boga. Jakby chwycili się deski ratunkowej, odnaleźli oparcie w Bogu, który wzmacnia ich w walce o zdrowie i życie.
Co ksiądz mówi osobom, które Pana Boga obwiniają za swoje cierpienia?
Mówię, że Pan Bóg nie jest źródłem, ani przyczyną choroby. Nie staram się jednak tłumaczyć, dlaczego dana osoba znalazła się w trudnej sytuacji zdrowotnej, bo po prostu tego nie wiem. Mówię, że jeśli jest tak, że Pan Bóg dopuścił trudne doświadczenie, to za świętym Janem Pawłem II zachęcam i proponuję, aby swojemu cierpieniu nadać sens. Żeby to cierpienie się nie marnowało. Możemy je przecież ofiarować za kogoś innego: męża, żonę, dzieci, rodzinę. Wtedy jest trochę łatwiej je udźwignąć. Wtedy cierpienie nie jest bezsensowne, nabiera nowego znaczenia i sensu. Oczywiście, chciałbym, żeby wszyscy byli zdrowi i nikt nie chorował, ale tak nie jest.
A jak to jest z ostatnim namaszczeniem?
Nie ma żadnego ostatniego namaszczenia. Choć z tym terminem spotykam się prawie codziennie. Przychodzi do mnie rodzina chorego i mówi: Czy ksiądz może udzielić mojemu tacie, czy mamie, ostatniego namaszczenia? Zawsze odpowiadam, że nie udzielam ostatniego namaszczenia. Jako ksiądz i kapelan mogę jednak udzielić sakramentu namaszczenia chorych, który to sakrament przeznaczony jest dla chorych i jest związany z modlitwą o uzdrowienie. Podczas udzielania tego sakramentu ksiądz nakłada ręce na chorego, modli się o uzdrowienie lub w przypadku sytuacji agonii o ulgę w cierpieniu, namaszcza olejem pobłogosławionym przez biskupa ręce i czoło pacjenta. Podczas namaszczenia olejem wypowiada słowa: Przez to święte namaszczenie niech Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu wspomoże ciebie łaską Ducha Świętego. Amen. Pan, który odpuszcza ci grzechy, niech cię wybawi i łaskawie podźwignie. Amen. Ten sakrament jest więc pomocą dla chorego w jego cierpieniu.
To skąd się wzięła ta nazwa – ostatnie namaszczenie?
To ma swoje uwarunkowania historyczne. Przed Soborem Watykańskim II, wzywano księdza do chorych w chwili, gdy ci umierali, lub bili bliscy śmierci. Ksiądz rozgrzeszał chorego, namaszczał, udzielał komunii św. Stąd wzięło się przekonanie, że gdy ksiądz wzywany jest do chorego, to oznacza, że człowiek ten na sto procent niebawem umrze. To jest mylne myślenie.
Obecnie na sakrament namaszczenia chorych patrzymy zupełnie inaczej. Jest on przeznaczony dla chorych, którzy proszą Pana Boga o łaskę zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Ten sakrament nie jest też ostatnim sakramentem, który przyjmuje człowiek, bo przecież można go powtarzać. Jeśli ktoś przyjął sakrament chorych będąc w ciężkim stanie i wyzdrowiał, a potem jego stan zdrowia powtórnie się pogorszył, może prosić o ten sakrament ponownie.
Jest ksiądz obecny prawie na co dzień przy osobach, które umierają. Jak sobie z tym poradzić? Pewien kapelan szpitala mówił mi, że najtrudniejsze dla niego były te momenty, gdy umierała przy nim osoba znacznie młodsza od niego.
Zawsze trzeba pamiętać, że śmierć nie jest końcem naszego życia, ale przejściem do życia w wieczności, gdzie czeka na nas Pan Bóg. Każda śmierć człowieka który umiera w szpitalu, przeżywana jest przeze mnie nieco inaczej. Jest mi trudno, gdy umiera pacjent, którego znałem dłużej, kilka razy trafiał do szpitala, rozmawialiśmy ze sobą.
Nawiązując do wyznania tego księdza kapelana, to mogę przyznać, że za każdym razem, gdy słyszymy, że umarł młody człowiek, to mamy takie poczucie, że to jest sytuacja nienaturalna, która nie powinna mieć miejsca. Bo młody człowiek powinien żyć, a nie umierać. Pamiętam, na początku mojej posługi w szpitalu, w bardzo krótkim czasie zmarło dwoje młodych ludzi, dziewczyna i chłopak. Konfrontacja z ich śmiercią była dla mnie strasznie trudnym doświadczeniem.
Spotkał się ksiądz z jakimś nieprzychylnym czy wręcz wrogim nastawieniem ze strony pacjentów?
Doświadczyłem może jednej takiej sytuacji. Przynajmniej jedną pamiętam. Jeśli wiem, że ktoś jest niewierzący, albo innego wyznania, to szanuję to. Odwiedzając chorych często pytam się, jak Pan się czuje, co u Pani słychać, czy wszystko dobrze, czy mogę w jakiś sposób pomóc? Wszystkich pacjentów traktuję jednakowo.
Zdarzyła mi się kiedyś sytuacja zabawna. Chodziłem z komunią św. po salach, a tam na jednej z nich leżał mężczyzna, który deklarował, że jest niewierzący. Zapytałem więc jak się czuje, czy może w czymś mu pomóc, coś załatwić. A on do mnie: To skocz mi po wodę do Kauflandu. To się pytam: Jaką wodę – gazowaną, mineralną, dużą, małą? Pan określił jaka woda go interesuje. Gdy skończyłem zajęcia w szpitalu, poszedłem do Kauflandu, kupiłem i przyniosłem panu wodę. Był tym bardzo usatysfakcjonowany. Jak więc widać, kapelan ma różne zadania do spełnienia.
Myślę sobie, że będąc księdzem kapelanem w szpitalu, trzeba być człowiekiem spokojnym, pogodnym, pozytywnie nastawionym do życia.
To prawda. Odwiedzając chorych zawsze staram się wyczuwać, w jaki sposób powinienem się zachować, by im pomóc. Jeżeli widzę, że w danej chwili ktoś przeżywa trudne chwile, atmosfera jest nieprzystępna, bo chorzy różnie reagują na cierpienie, staram się niczego nie narzucać, nie podejmować rozmowy na siłę. To nie jest dobry moment na rozmowę.
Ale jest wiele takich sytuacji, gdy wchodząc na salę wyczuwam, że panuje tam pozytywna atmosfera, jest jakieś wyczekiwanie i otwartość. Zawsze staram się być naturalnym i wnosić pozytywne nastawienie. Czasem opowiem coś śmiesznego. Innym razem mówię kilka słów o sobie, dzielę się swoim doświadczeniem, że miałem wczoraj ciężki dzień, przeżywałem jakąś trudną sytuację, albo że jutro jadę do mamy, jakiś film dobry obejrzałem czy kibicowałem na meczu. I widzę, że ludzie to bardzo dobrze odbierają. Być może potrzebują takiej odskoczni, choćby na chwilę od swojej choroby. Ja nie jestem dla nich księdzem-urzędnikiem, który przychodzi z sakramentami i wykonuje w ten sposób swoją pracę. Nigdy tak nie myślałem o swojej posłudze. Ja jestem normalnym, zwykłym człowiekiem, który zwyczajnie i w sposób naturalny jest zatroskany o los ludzi, z którymi na co dzień się spotyka.
Rozmawiał:
Sławomir Pałasz, rzecznik prasowy SPZOZ w Krotoszynie